Katechumenat w pierwotnym chrześcijaństwie był przygotowaniem do przyjęcia chrztu. Żydzi mieli swoje naturalne przygotowanie, bo po prostu byli zanurzeni w środowisku, w które wszedł Chrystus, ale poganie często w ogóle nie mieli pojęcia o co chodzi. Nie wierzyli w jednego jedynego wszechmogącego Boga, ale w wielu różnych bogów. Byli co prawda bardzo religijni, istniało wiele różnych świątyń, ale religia żydowska a potem chrześcijańska zawierała wiele prawd, które nie mieściły im się w głowach i były często całkowitym odwróceniem pojęć i dotychczasowych zwyczajów. Dlatego właśnie w początkowym okresie chrześcijanie byli nazywani ateistami, bo wierzyli tylko w jednego Boga i nie chcieli uczestniczyć w obrzędach i uroczystościach, w których uczestniczyli wszyscy i były one ważną częścią życia społecznego. Katechumenat wprowadzał w główne prawdy wiary chrześcijańskiej, przygotowywał psychicznie i duchowo do wejścia do Kościoła, do wspólnoty chrześcijańskiej, dawał podwaliny do stania się chrześcijaninem. Katechumeni już przed chrztem musieli dać pierwsze owoce wiary, pokazać swoim życiem, że zrozumieli i wzięli sobie do serca nauczanie Chrystusa.
Założycielem Neokatechumenatu jest Hiszpan Francisco Argüello, czyli Kiko. W wyniku młodzieńczego buntu przeciwko drobnomieszczańskiej moralności, która zredukowała chrześcijaństwo do pobożności, za którą mogła stać dowolna ideologia, opuścił dom rodzinny i przeniósł się do slamsów nazywanych barakami, w których mieszkała biedota, cyganie, ludzie żyjący poza nawiasem społecznym. Wielu z nich nie pracowało, żyło z żebractwa, kradzieży i ciemnych interesów. Kiko poszedł do baraków z gitarą i Biblią, pracował w fabryce. Stopniowo nawiązywał relację ze swoimi sąsiadami, czytał im fragmenty Biblii, prowadził rozmowy, modlił się, opowiadał o Chrystusie. Miał widzenie, w którym Maryja dała mu polecenie zakładania małych wspólnot, w których ludzie będą żyli w prostocie, pokorze i uwielbieniu, gdzie drugi człowiek będzie jak Chrystus. Właśnie tam powstała pierwsza wspólnota i tam zaczęła rodzić się Droga Neokatechumenalna. Potem do Kiko dołączyła Carmen Hernández i razem z ojcem Mario Pezzim tworzyli ekipę założycielską. Piszę w czasie przeszłym, bo Carmen niedawno zmarła.
Do Neokatechumenatu trafia się przez katechezy i konwiwencję założycielską. Konwiwencja to po hiszpańsku wspólne życie albo współistnienie. W praktyce jest to wyjazd, na którym głoszone są kolejne katechezy, odbywa się pierwsza Eucharystia, która trochę różni się od tradycyjnej oraz powstaje wspólnota utworzona z tych uczestników konwiwencji, którzy wyrażą taką gotowość. Ludzie którzy głoszą katechezy i prowadzą konwiwencję są katechistami i prowadzą dalej wspólnotę poprzez kolejne etapy, które są określone w Statucie zatwierdzonym przez Papieską Radę do spraw Świeckich.
Z mojego punktu widzenia Neokatechumenat przede wszystkim pokazuje dwie rzeczy: każdy, a zwłaszcza ja, jest grzesznikiem godnym śmierci, a Jezus umarł za nas z miłości i kocha nas takimi, jakimi jesteśmy. Zmartwychwstał po to, żeby pokazać, że jest naprawdę Synem Jedynego Wszechmogącego Boga i że ma moc zwyciężania nad grzechem i śmiercią. W Neokatechumenacie doświadcza się tego na własnej skórze. Jest to naprawdę wąska droga, pełna przeciwności i upokorzeń, nie każdy jest w stanie nią iść. Wspólnota, zanim stanie się wspólnotą miłości, jest po prostu zbieraniną grzeszników, którzy ze sobą rywalizują, walczą, manipulują, realizują swoje żądze i gdyby nie Duch Święty, Słowo Boże i czujne oko katechistów, nic by z tego nie wyszło. Dopiero po wielu latach, kiedy we wspólnocie zostają najwięksi twardziele, którzy rzeczywiście szukają Chrystusa i chcą każdego dnia się nawracać i powstawać ze swoich grzechów, pokazują się owoce miłości chrześcijańskiej, która rzeczywiście jest wspaniała i niewielu ma okazję jej zakosztować.
Założycielem Neokatechumenatu jest Hiszpan Francisco Argüello, czyli Kiko. W wyniku młodzieńczego buntu przeciwko drobnomieszczańskiej moralności, która zredukowała chrześcijaństwo do pobożności, za którą mogła stać dowolna ideologia, opuścił dom rodzinny i przeniósł się do slamsów nazywanych barakami, w których mieszkała biedota, cyganie, ludzie żyjący poza nawiasem społecznym. Wielu z nich nie pracowało, żyło z żebractwa, kradzieży i ciemnych interesów. Kiko poszedł do baraków z gitarą i Biblią, pracował w fabryce. Stopniowo nawiązywał relację ze swoimi sąsiadami, czytał im fragmenty Biblii, prowadził rozmowy, modlił się, opowiadał o Chrystusie. Miał widzenie, w którym Maryja dała mu polecenie zakładania małych wspólnot, w których ludzie będą żyli w prostocie, pokorze i uwielbieniu, gdzie drugi człowiek będzie jak Chrystus. Właśnie tam powstała pierwsza wspólnota i tam zaczęła rodzić się Droga Neokatechumenalna. Potem do Kiko dołączyła Carmen Hernández i razem z ojcem Mario Pezzim tworzyli ekipę założycielską. Piszę w czasie przeszłym, bo Carmen niedawno zmarła.
![]() |
| Centrum Drogi Neokatechumenalnej w Porto San Giorgio. Fresk namalowany przez Kiko. |
Do Neokatechumenatu trafia się przez katechezy i konwiwencję założycielską. Konwiwencja to po hiszpańsku wspólne życie albo współistnienie. W praktyce jest to wyjazd, na którym głoszone są kolejne katechezy, odbywa się pierwsza Eucharystia, która trochę różni się od tradycyjnej oraz powstaje wspólnota utworzona z tych uczestników konwiwencji, którzy wyrażą taką gotowość. Ludzie którzy głoszą katechezy i prowadzą konwiwencję są katechistami i prowadzą dalej wspólnotę poprzez kolejne etapy, które są określone w Statucie zatwierdzonym przez Papieską Radę do spraw Świeckich.
Z mojego punktu widzenia Neokatechumenat przede wszystkim pokazuje dwie rzeczy: każdy, a zwłaszcza ja, jest grzesznikiem godnym śmierci, a Jezus umarł za nas z miłości i kocha nas takimi, jakimi jesteśmy. Zmartwychwstał po to, żeby pokazać, że jest naprawdę Synem Jedynego Wszechmogącego Boga i że ma moc zwyciężania nad grzechem i śmiercią. W Neokatechumenacie doświadcza się tego na własnej skórze. Jest to naprawdę wąska droga, pełna przeciwności i upokorzeń, nie każdy jest w stanie nią iść. Wspólnota, zanim stanie się wspólnotą miłości, jest po prostu zbieraniną grzeszników, którzy ze sobą rywalizują, walczą, manipulują, realizują swoje żądze i gdyby nie Duch Święty, Słowo Boże i czujne oko katechistów, nic by z tego nie wyszło. Dopiero po wielu latach, kiedy we wspólnocie zostają najwięksi twardziele, którzy rzeczywiście szukają Chrystusa i chcą każdego dnia się nawracać i powstawać ze swoich grzechów, pokazują się owoce miłości chrześcijańskiej, która rzeczywiście jest wspaniała i niewielu ma okazję jej zakosztować.

Komentarze
Prześlij komentarz